Treść strony

  • polska firma
  • 20 lat na rynku
  • 600 000 klientów
  • bezpieczne płatności
  • gwarancja najniższej ceny

Treść główna

Moje podróże przede wszystkim kształcą.

Kiedy jeszcze utożsamiałam plany innych wobec mnie z moja przyszłością, pojechałam na kurs przygotowujący do egzaminu do Stanów Zjednoczonych. Nie mówię, że nie chciałam. Wręcz przeciwnie, bardzo się na ten wyjazd cieszyłam. Dzisiaj byłabym bardziej sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.

 

"To niesamowite, jak wielka jest różnica pomiędzy czytaniem o czymś, oglądaniem o tym filmów, a doświadczeniem tego w prawdziwym życiu, nie uważasz?"

-Stephanie Meyer

 

Miałam siedemnaście lat i, jak zazwyczaj, o wszystkim mogłam zadecydować sama (jedynie Las Vegas i pobyt krótszy niż osiem tygodni nie wchodziły w grę). Zrobiłam rozpoznanie i po raz wtóry zorganizowałam sobie podobne wakacje. Od poprzednich różniły się tym, że musiałam powalczyć z systemem wizowym. I pierwszy raz miałam mieszkać na wsi (Czy mogę mieszkać w mieście? Nie ma takiej opcji, wszyscy tu mieszkają na wsi, bo miasto nie jest od mieszkania.)

 

Po wylądowaniu rozejrzałam się za moim nazwiskiem. Pamiętam, że przyjechał po mnie Meksykanin, który akurat miał gorszy dzień. Gestem ręki zasugerował, żebym za nim podążała. Mnie również było niezmiernie miło pana poznać. Otworzył bagażnik i ostentacyjnie wsiadł do auta. Bardzo pan szarmancki, wcale nie potrzebuję pomocy przy wkładaniu walizki. Po podróży trwającej około dziesięciu minut (okazało się, że mieszkam przy lotnisku), wyciągnął moja walizkę, postawił na chodniku i odjechał. A już myślałam, że poznamy się bliżej... Tyle przegrać!

 

Stoję sobie, ja sierotka, po środku amerykańskiej wsi. Na prawo woda, na lewo woda, a środkiem biegnie moja nowa mama. Uśmiech od ucha do ucha. Naprawdę. I nawija, a ja jej nie rozumiem, bo mam jetlag i mój mózg właśnie śpi. Chyba wyglądam jak dziecko specjalnej troski, bo ona (metr pięćdziesiąt w kapeluszu) bierze walizkę i cały czas trajkocząc zanosi ją na pierwsze piętro mojego nowego, idealnego domu z widokiem na ocean. (W tygodniu wieczorami biegałam po plaży.)

 

Ona jest znaturalizowaną Amerykanką brazylijskiego pochodzenia. W Stanach mieszka od dwudziestu pięciu lat, z czego przez jakieś piętnaście była mężatką. Teraz jest singielką, wygląda na piętnaście lat mniej niż ma, jest pielęgniarką i przyjaźni się ze swoim byłym mężem. Weekendy spędza na Cape Cod ze swoimi przyjaciółmi gejami, na wakacje lata do Europy, Azji albo Afryki. Raz do roku leci też do Brazylii. Ma raka piersi i traktuje go jak przedłużające się przeziębienie. Choroba jak każda inna. Pod koniec mojego pobytu dowiaduje się, że raka już nie ma.

 

Ze wsi do miasta jedzie się metrem, bo wieś jest prawie w mieście. Do metra dojeżdża się autobusem, na który trzeba mieć przegotowanego dolara (można mieć mniej, o czym się dowiedziałam przypadkiem i z ta wiedzą czuję się źle do dziś). Można się też przejść, tylko wtedy wygląda się nadzwyczajnie i niesamowicie skupia się na sobie uwagę. Poza tym wieś jest bardzo długa i odciski są gwarantowane. Na wsi nie ma nic poza Dunkin' Donuts (i kolejką na piętnaście aut przy drive-in - czy ludzie tutaj naprawdę nie potrafią zrobić sobie kawy?)

 

Na pierwszy dzień zajęć się spóźniłam, bo nie wzięłam pod uwagę, że: autobus się nie zatrzyma jak nie machnę ręką, mam przesiadkę w metrze, jazda trwa łącznie niemal godzinę, moja szkoła jest na dwudziestym którymś piętrze i, że moja percepcja wciąż cierpi na jetlag.

 

Fajne miałam grupy: Argentyńczyk, Chilijczyk, Kolumbijczyk, Koreańczyk, Koreańczyk, Koreańczyk, Koreańczyk, Koreańczyk, Koreańczyk i ja. Czasami było więcej Koreańczyków. Dobrze, że mówię po hiszpańsku, to tych trzech nie może mnie obgadywać patrząc mi się w twarz. Reszta się tylko uśmiecha i nie mówi nic niepytana.

 

Pamiętam, że jeden Koreańczyk zmieniał imię wraz z nadejściem miesiąca. W czerwcu był June, w lipcu July, a w sierpniu August. Przyjechał na rok. Czy to znaczy we wrześniu wszyscy wołali na niego September?

 

Swoja droga interesująca sprawa z tymi Koreańczykami: niemal wszyscy mieli ponad 25 lat i przyjechali się uczyć na co najmniej rok. I najlepsze: płacili im za to rodzice. Roczne wakacje w Stanach na koszt rodziców dla ludzi po studiach. To są chyba te różnice kulturowe.

 

W domu śniadania jadłam sama (ona pracowała od wczesnej pory) i zawsze było to, na co miałam ochotę. Potem brałam drugie śniadanie z lodówki i biegłam na machający autobus.

 

Obiad był zawsze najlepszy. 'Mama' codziennie podbijała sobie poprzeczkę w kuchni, a najlepsze było to, że codziennie jadłyśmy tak, jak się powinno jeść (w Polsce doświadczam takich warunków 24 grudnia). W jadalni (albo na tarasie), na specjalnej obiadowej zastawie, specjalnymi obiadowymi sztućcami. Dwa razy w tygodniu szłyśmy do sprawdzonych restauracji.

 

Spostrzeżenia:

 

-wszyscy jeździli samochodami albo metrem

-metro w godzinach szczytu było zapchane, ale dawało radę

-wszyscy pili kawę na mieście, zazwyczaj bardzo duża kawę

-Amerykanie byli albo niesamowicie wysportowani i atletyczni, albo przerażająco grubi, prawie nie było ludzi pośrednich

-ściany cienkie jak z papieru to nie mit

-Amerykanki zawsze miały ułożone włosy, nawet jak były w dresach (zazwyczaj były w dresach)

 

-nie zamieszkałabym tam na stałe. Mogłabym tam popracować, ale jest to nie jest miejsce, do którego tęsknię, ponieważ zauważałam, że tam wszystko kręci się dookoła pieniędzy. Przykładowa sytuacja: jemy obiad z 'mama' na tarasie. Jest sympatycznie. Po ulicy idzie kobietka z dwoma psami. Mama: "wiesz ile ona zarabia za wyprowadzanie tych psów?" Pomyślałam: 'serio myślisz, że mnie to interesuje? W do czego ci ta wiedza?' Takich sytuacji było na pęczki...

 

Gdzie byłam i co osiągnęłam?

Całe wakacje spędziłam w szkole ELC w Bostonie. Zdałam egzamin TOEFL ibt na 102 pkt. Nigdy, do niczego nie potrzebowałam potwierdzenia zdania tego egzaminu. Wynik traci swoja ważność po dwóch latach, na niektórych uczelniach nie biorą pod uwagę wyników starszych niż rok. Mój wynik jest już bezużyteczny. Niemniej, dzięki przygotowaniu do TOEFLa i podejściu do samego egzaminu, musiałam się mniej przygotowywać do SATów, które zdawałam równolegle z matura międzynarodowa. Zadania miały podobna formę, a poza tym opanowałam wtedy wiele nieprzydatnych słów, które znajdują się w banku słów do obu egzaminów. Dobrze jest podejść do trudnego egzaminu, od którego wyniku nie zależy przyszłość - potem jest o wiele łatwiej.

 

Airbus'em A380 w barwach Air France do Hongkongu
Google Flights czyli Loty Google